Żaglowy statek rybacki, zbudowany we Francji w roku 1957 – jeszcze rok i „stuknie” mu 60-tka. Przyciągnęła mnie na niego informacja, że stanowi jedną z ostatnich francuskich produkcji drewnianych, z ulubionego mojego drewna – dębu. Pomyślałem, że warto coś takiego zobaczyć i spędzić na nim kilka godzin. Nie przypuszczałem, że właścicielami jednostki okażą się nasi rodacy. Jak dowiedziałem się podczas krótkiej przejażdżki – kupili od 12-stu lat stojący przy kei i właściwie niszczejący żaglowiec. Piotr i Joanna, z dwójką dzieci i psem żyją sobie na tym statku od dwóch lat. Jak powiedział mi Piotr – oboje mają doświadczenie oficerskie na naszych żaglowcach, m. in. na „Pogorii” i „Fryderyku Chopinie” . Oboje też, w którymś momencie swojego życia podjęli decyzję o zmianie jego dotychczasowego trybu, zapragnęli troszkę inaczej do niego podejść. Dla ludzi żyjących na lądzie pewnie nie będzie zrozumiały wybór na dom żaglowca. Ale dla nich zaczął stanowić sposób na życie, dom, na którego utrzymanie swoją pracą trzeba zarobić. S/y „Jean de la Lune” mając polskich właścicieli na rufie nosi banderę brytyjską, jego portem macierzystym jest Leith – niegdyś port samodzielny, dzisiaj dzielnica Edynburga.

Nie jest to super utrzymany, lśniący żaglowiec – wymaga jeszcze wielu prac remontowych, które zresztą na bieżąco się dzieją. Jak powiedziała mi Joanna, kupili go od człowieka, któremu zdrowie nie pozwoliło już na żeglowanie, ale z racji wielkiego sentymentu do jednostki, trzymał ją na uwięzi przez 12 lat – a takie zachowanie nie służy utrzymaniu jej w najlepszej kondycji. Widoczne są więc ślady, które zostawił czas. Jednak w najbliższym czasie planowany jest mały remont w Jastarni – będzie wymieniony kolejny maszt (znaczy w miarę swoich możliwości systematycznie poprawiają stan swojego domu) i ster. Są już nowe żagle, a właściciele szykują się do regat oceanicznych. Szczególną zaletą jest tu fakt, że zaprojektowano go jako rybacki statek żaglowy, czyli najpierw powstał kadłub z profilem sprzyjającym żeglowaniu, a dopiero finalnie wyposażony został w silnik – jak mówiła – wspaniale żegluje po rozwinięciu żagli i wyłączeniu napędu.

Aby utrzymać się i zarobić na odnowienie swego domu – oboje intensywnie pracują. Jak mówił mi Piotr – z jednej strony prowadzą szkolenia z zakresu sztuki żeglarskiej, prowadząc szkołę i odbywając rejsy z przyszłymi adeptami żeglarstwa, a z drugiej oferują pływający hotel, jak się wyraził właściwie „all inclusive” z pełnym wyżywieniem. Posiadając kilka kabin dwu- i trzyosobowych, oferują tygodniowe rejsy na Wyspy Kanaryjskie, przemieszczając się pomiędzy trzema wyspami – w bardzo spokojnej żegludze. Wyprawa taka, połączona z kąpielami morskimi, zwiedzaniem wysp, oglądaniem delfinów baraszkujących przy dziobie, czy też leniwym przyglądaniem się spadającym gwiazdom, połączona z klimatem minionej żaglowej epoki daje sporo zadowolenia i satysfakcji amatorom rejsów, za całkiem przystępną kwotę :)

Zapytałem też, jak wygląda na statku tym nauczanie młodzieży (znaczy dzieci)? Z tym też sobie radzą – przerabiają z dziećmi specjalny program domowego nauczania, a podróżowanie, nie dość, że zaczyna z nich czynić żeglarzy, to jeszcze poliglotów… :)

Nie jestem przekonany czy sam bym chciał swoje życie tak dokładnie z morzem związać, trzeba tu mieć sporo samozaparcia, nie każdy też pewnie polubi, kiedy mu domem „kolebie” , ale z drugiej strony można pozazdrościć niezależności i swobody, której mogą tacy ludzie morza na co dzień doświadczać.

Tekst i zdjęcia: Cezary Spigarski