W miniony czwartek, 17 sierpnia, w reprezentacyjnej sali władysławowskiego Centrum Promocji i Edukacji Północnego Szlaku Rybackiego „Mërk” miał miejsce wieczór autorski Antoniego Dubowicza, którego album „Kadry z rybackiego wybrzeża”, ujrzał właśnie światło księgarskich półek, ciesząc wcale liczną grupę tych, którzy na podobne publikacje czekają. Spotkanie, które prowadziła dr Ewa Kownacka, wykładowca akademicki, a zarazem przewodnicząca Komisji Edukacji, Kultury i Sportu Rady Powiatu Puckiego, okazało się zatem doskonałą okazją poznania Autora, wysłuchania jego opowieści, jak do zaistnienia publikacji doszło, ale też postawienia pytania: dlaczego akurat te mało nadobne, niezwykłej dzielności jednostki znalazły swoją przystań w galerii jego artystycznych upodobań i porywów. Skąd zamysł i pasja fotografowania rybaków, rybackiego morza i nabrzeży, wreszcie – całej armady różnego typu i pochodzenia „żółtków” (choć, prawdę mówiąc, charakterystyczną, pamiętającą ubiegły wiek i „systemowe wymogi” kolorystykę przybiera dziś niewiele już łodzi i kutrów). Dla jasności – co wyartykułował w pewnej chwili Dubowicz – jego warsztatową codzienność wypełnia architektura i sztuka inżynierska. Opracowywanie i szukanie rozwiązań konstrukcyjnych budynków i obiektów lądowych, a nie sylwetek czy wnętrz okrętów, o czym przez lata marzył. Co miało być – jak wspominał – jego przeznaczeniem i projekcją rzeczywistości. Sensem zawodowego spełnienia i życia.

To że marynistyka, czy konkretniej – fotografia artystyczna i malarstwo, stały się autentyczną pasją Dubowicza, od lat mieszkańca Monachium, absolwenta Politechniki Gdańskiej i Akademii Sztuk Pięknych w Dȕsseldorfie (w albumie znaleźć można reprodukcje „rybackich” akwarel Autora), zdaje się potwierdzać każda ze stron dzieła. Uświadamia to blisko pół tysiąca pochodzących z lat 2010-2016 zróżnicowanego formatu zdjęć, gdzie nieomal każde okala inna aura, odmienna paleta barw i półcieni, stygmatyzuje zróżnicowana ekspresja, determinowana tematyką, wyborem ekspozycji, sposobem ujęcia, spojrzeniem oka kamery.

Podkreślić jednak należy, że nazwanie prezentowanej publikacji albumem jest określeniem nie do końca trafnym, by nie powiedzieć – chybionym. Lektura już pierwszych z dwudziestu siedmiu rozdziałów książki przekonuje bowiem, że zawierają one, oprócz znakomitych fotografii, dwadzieścia siedem opowieści, przekazów własnych doznań, interesujących relacji zbieranych podczas rybackich wyjść w morze z Darłówka, Rewy, Kołobrzegu, Łeby, Helu, Jastarni i – po wielokroć – Władysławowa. Owe pachnące łowiskami gawędy dowodzą, że każda z kadrowanych, goszczących go na burcie jednostek ma swoją historię, zawiłe, dramatyczne często przejścia, wyczuwaną przez szyprów i załogową brać – duszę. Stąd pewnie niemało przygaszających emocji i doznań budzić musi rozdział o tytule: Śmierć kutrów. Widok kawałkowanych, ciętych palnikami nadbudówek krzepkich niegdyś „żółtków”, które skazane na złomowanie, oczekują już tylko na niebyt, zapomnienie i „rejs do huty”.

Co równie istotne i warte udobitnienia, to fakt, że toczona przez Dubowicza narracja prowadzona jest w sposób niezwykle obrazowy i czytelny, a przystępny, klarowny dla każdego język, w którym co rusz trafia się na wyszukane metafory i poetyckie opisy zalegającej przystań mgły, morza, portowych świateł ginących za rufą kutra, nadaje tekstom osobliwego charakteru. Sprawia, że każde z tych zdarzeń, każda z kreślonych lekką ręką opowiastek przykuwa uwagę, oczarowuje urodą słowa, zachęca do dalszej lektury.

– Ściemnia się – pisze Autor – a chciałbym jeszcze w drodze powrotnej wpaść choć na chwilę nad otwarte morze. Wejść na białą plażę, stanąć tuż nad brzegiem, wsłuchać się w łoskot łamiących się fal, w krzyk mew, wystawić twarz do słonego wiatru. Poczuć zew morza!
Niejako w kontekście mocnych, wyrazistych w formie fotografii kasowanych, demontowanych na nabrzeżu kutrów, pojawiła się kwestia stanu naszego rybołówstwa bałtyckiego (dalekomorskie, jak wiemy, od prawie 30 lat nie istnieje). Próbowano zatem dowiedzieć się, w jakich okolicznościach zniknęła tak ogromna część floty łowczej. Jak doszło – pytano z sali – do „trwałego zaprzestania działalności połowowej” taboru, który nie tak dawno liczył blisko półtora tysiąca jednostek. Gdzie tkwią przyczyny, że bogaty dotąd w zasoby ławic Bałtyk uległ tzw. przełowieniu, i jakie są tego źródła i powody. Z uwagi że omówienie poruszonych problemów to temat nie na spotkanie autorskie, a na doktorat, sympozjum lub przynajmniej naradę szerokiego grona ekspertów, do zagadnień tych w kilku słowach ustosunkował się, prezes władysławowskiego Szkunera, Michał Hernik, znajdując merytoryczne wsparcie miejscowych armatorów Henryka Drzeżdżona i Franciszka Necela oraz wiceburmistrza Jastarni Jacka Świdzińskiego. Czy wywody i wyjaśnienia znających tematykę fachowców przekonały indagujących i zebranych, trudno jednoznacznie powiedzieć.
Na stronach zamykających publikację, która ukazała się dzięki staraniom sponsorów i gdyńskiej oficyny wydawniczej Region, Dubowicz wspomina, że do pełnego pejzażu rybackiego wybrzeża zabrakło tu kadrów z Zalewu Wiślanego, Pomorza środkowego, Zatoki Pomorskiej czy połączonego z wodami Bałtyku Zalewu Szczecińskiego. Zapewnia, że na wydanym tomie nie skończą się jego fascynacje „rybackim brzegiem”, swoistą magią tych miejsc, flotyllą „żółtków”, które wyruszają na łowy. Można domniemywać, że w swej pamięci zachowa też coraz mniej liczną grupę niezwykłych ludzi, z którymi poznawał smak radości „pogoni za rybą”. Morskich osobowości, które ten trudny, prawdziwie męski zawód z poświęceniem i przejęciem wykonują. Pozostańmy zatem z nadzieją, że podobny album z pozostałą resztą zbieranych już kadrów, w swoim czasie powstanie. Bo kutry, rybołówstwo kutrowe – jak podkreśla z przekonaniem Autor – to przecież historia, którą można opowiadać bez końca. Tym bardziej, że tak szybko się zmienia. Nieustannie ujawnia nowe, nieznane wcześniej oblicza.
Ryszard Leszczyński
Zdjęcia: Antoni Dubowicz, Ryszard Leszczyński