We wtorek 16 października, kilka minut po godzinie 12 , jacht „Lady Dana 44” wrócił do Polski z wokółziemskiego rejsu. W gdyńskiej marinie na żeglarzy płynących pod dowództwem kapitana Ryszarda Wojnowskiego czekali najbliżsi, uczestnicy wcześniejszych etapów wyprawy, znajomi i dziennikarze.
– 40 tysięcy mil, rok i cztery miesiące poza domem, wiele odwiedzonych krajów i dwa bieguny – podsumował rejs kapitan Wojnowski tuż po zejściu na ląd. – Dziękuję naszym rodzinom, że wytrzymały bez nas, przyjaciołom, którzy o nas myśleli, kolejnym załogom i kapitanom prowadzącym kolejne etapy. Mamy trochę podarte żagle, ale to się naprawi i w przyszłym roku będzie pora na realizację kolejnych planów, choć chyba nie będzie to już taka daleka wyprawa. Było trochę trudnych sytuacji, jednak daliśmy radę. Jesteśmy tu wszyscy, w Polsce i mogę powiedzieć teraz, że pływając po świecie doszedłem do wniosku, że Polska i Europa to jedno z lepszych miejsc do życia pod względem biurokracji, organizacji wszystkiego i wolności. Natomiast w świecie też są fajni ludzie i warto go zwiedzać. Zakończony właśnie rejs dedykuję wszystkim, którzy sto lat temu walczyli o naszą niepodległość oraz załodze statku „Vega”, który 140 lat temu dokonał jako pierwszy w historii przejścia Północnej Drogi Morskiej.
Na polskiej ziemi oficjalnie żeglarzy powitał prezes Pomorskiego Związku Żeglarskiego i wiceprezes Polskiego Związku Żeglarskiego, Bogusław Witkowski.
– Dzielna załogo i kapitanie, mam zaszczyt w imieniu władz PZŻ, prezesa Tomasza Chamery, własnym i wszystkich pomorskich żeglarzy witać was w Gdyni po tak wspaniałym rejsie – mówił prezes Witkowski. – Trzeba mieć wiele szczęścia, żeby móc być tu teraz z wami i słuchać waszych opowieści o wyprawie oraz o planach na kolejne rejsy. Dziękuję wam za to, co zrobiliście dla polskiego żeglarstwa.
Ponad 50 żeglarzy i siedmiu kapitanów, którzy prowadzili „Lady Danę 44”, dokonało wspólnie nie lada wyczynu. Jacht jest jedyną polską jednostką sportową, która przekroczyła Przejście Północno-Wschodnie i to dwa razy. W latach 2013-14 jacht, w poprzednim rejsie, przeszedł ten odcinek z zachodu na wschód. Tym razem trasa wiodła w drugą stronę. Ponadto, jacht w czasie zakończonej właśnie wyprawy okrążył dwa bieguny.
„Lady Dana 44” wypłynęła z Górek Zachodnich 15 maja 2017 roku. Po pokonaniu Kanału Kilońskiego jacht dotarł m.in. do portów w Portugalii, na Wyspach Zielonego Przylądka, Brazylii i w Argentynie. Kilka razy jednostka przechodziła wokół Przylądka Horn na trasie z Ushuaia na Antarktydę. W rejsach antarktycznych jacht prowadzili Ryszard Wojnowski i Maciej Sodkiewicz.
Po zakończeniu wahadłowych rejsów antarktycznych jednostka skierowała się na północ, przechodząc kanałami Patagonii do chilijskiego portu Puerto Monnt. Później „Lady Danę” przejął kpt. Henryk Wolski, który przeprowadził go przez Wyspę Robinsona i Markizy do Archipelagu Kiribatii na Oceanie Południowym. Stamtąd, po zmianie załogi, nieprzerwanie do Polski jachtem dowodził kpt. Ryszard Wojnowski.
Przelot z Kiribati na Kamczatkę do Pietropawłowska odbył się jednym skokiem i zajął 29 dób. Następnym odcinkiem było przejście Cieśniny Beringa z Kamczatki do Peveku. Jednak prawdziwym wyzwaniem okazał się nieprzerwany przelot z Peveku przez Cieśninę Wilkickiego aż do Archangielska (przez North-East Passage). Wprawdzie po drodze żeglarze zmuszeni do zatankowania paliwa weszli na redę portu Amdema tuż przed Morzem Karskim, ale odcinek, który pokonali w różnych pogodowych warunkach należy do najdłuższych w tym rejsie przelotów bez zawijania do portu. Z Archangielska jacht ruszył do Białomorska i po przejściu Kanału Białomorskiego dopłynął do St. Petersburga. Stamtąd przez Bałtyk dotarł do Gdyni.
Wyprawa realizowana była ze środków własnych uczestników, a na niektórych etapach finansowana komercyjnie. Przez pokład przewinęło się kilkudziesięciu żeglarzy z Polski, Rosji, Niemiec, Anglii, Argentyny. Jachtem w trakcie wyprawy dowodzili: syn kapitana Wojnowskiego Michał Wojnowski, który poprowadził jacht z Polski na Azory, kapitanowie: Lech Romanowski, Daniel Michalski, Ryszard Wojnowski, Maciej Sodkiewicz i Henryk Wolski.
Rejs trwał 16 miesięcy, jednak w tym czasie żeglarze kontaktowali się ze swoimi rodzinami za pomocą telefonu satelitarnego, a żony kapitanów wzięły udział w dwóch etapach – na archipelag Azorów i Wyspy Zielonego Przylądka.
– Kibicuję mojemu mężowi całe życie, kibicowałam także w czasie tego rejsu – deklaruje żona kapitana, Danuta Wojnowska. – Czekałam na niego oczywiście, ale nie było tak, że nie widzieliśmy się przez te półtora roku w ogóle. Płynęłam wspólnie z nim na Azorach i Wyspach Zielonego Przylądka. Wybrałam te odcinki, bo ja lubię ciepły klimat i tylko w takim pływam. Mój mąż uwielbia zimne rejony. Pani Danuta zapowiada, że kapitan Wojnowski zostanie do wiosny w domu. W tym czasie jacht przejdzie remont.
– A potem „Lady Dana” wyruszy na Spitsbergen – zapowiada kapitan Wojnowski. – Niewykluczone, że popłyniemy przez Kanał Białomorski, bo to bardzo piękna trasa i wspaniała wycieczka.
Ryszard Wojnowski, w rozmowie z Żeglarski.info przyznał, że po zakończeniu rejsu i zejściu na ląd w Polsce czuje ogromną ulgę.
– Taka wyprawa to jest duża odpowiedzialność, za załogę i łódkę – mówi kapitan. – Trzeba podejmować ważne decyzje i zachować czujność cały czas. Zwłaszcza ten ostatni etap wiązał się z dużym napięciem. Nawet kiedy jest się w porcie, gdzieś po drodze, to trzeba załatwić sporo rzeczy, jak choćby przeprowadzenie i doglądanie napraw. Trzeba sporo spraw zaplanować z wyprzedzeniem. Tak naprawdę, jestem jedynym, który w czasie takiego rejsu chudnie i to wcale nie z powodu choroby morskiej.
Pytany o to, co pomogło jego jachtowi i załodze dokonać niebywałego wyczynu, jakim jest ponowne pokonanie Przejścia Północno-Wschodniego w sytuacji, w której wielu innym jednostkom się to nie udało ani razu, kapitan Wojnowski nie mówi wyłącznie o trudnych warunkach naturalnych panujących w tym rejonie.
– Myślę, że mieliśmy więcej odwagi i nie przestraszyliśmy się rosyjskiej biurokracji – zauważa nasz rozmówca. – W załatwieniu wszystkich formalności pomogli nam oczywiście rosyjscy koledzy, którym jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Na tej trasie niezbędne są dwa dokumenty. Pierwszy, pozwolenie na przejście Północną Drogą Morską, należy załatwiać jakieś dwa miesiące przed planowanym przejściem. Drugi, pozwolenie na wielokrotne przekroczenie granicy, wydaje na miejscu tamtejsza służba graniczna. Samo przejście trwa około czterech tygodni. Ale polecam wszystkim rosyjską Arktykę, jest znacznie ciekawsza od kanadyjskiej. Swoją drogą, to ciekawe doświadczenie, kiedy będąc na Pacyfiku mamy Rosję na zachodzie, a nie jak zwykle na wschodzie. Poza kwestiami formalnymi sprzyjała nam aura, lód był trochę rzadszy, było go mniej. Tylko raz musieliśmy przebijać się przez jęzor lodowy, w rejonie Quebecku. Mamy jednak wprawę i poradziliśmy sobie z tym.
Przygód w czasie rejsu nie brakowało. Zdarzały się także awarie.
– Z powodu zmęczenia materiału i wady fabrycznej, na antarktycznym odcinku rejsu dowodzonym przez kapitana Sodkiewicza, uszkodzeniu uległa śruba – wspomina kapitan „Lady Dany”. – Udało się to naprawić, ale w rejonie Hornu mieliśmy też awarię silnika. Przez Cieśninę Drake’a płynęliśmy na żaglach. Na żaglach cumowaliśmy też w nocy w Ushuai.
Kapitan Daniel Michalski wspomniał z kolei o polskich jachtach żeglujących po najzimniejszych wodach ziemi.
– Wiedzieliśmy, że „Katharsis II” płynie po rekord w rejsie wokół Antarktydy – wspomina kpt. Michalski. – Kibicowaliśmy załodze. W pewnym momencie przepływali w odległości kilkudziesięciu mil od nas, więc do nich zadzwoniliśmy. Na południu były też „Isflugen” i stacjonująca tam od lat „Selma Expedition”. Polacy są wszędzie i nawet Antarktyka jest doskonałym miejscem na to, żeby ich tam spotkać.
Wokółziemska wyprawa jachtu „Lady Dana 44” przeszła do historii. Podczas powitania w gdyńskiej marinie były gratulacje, łzy szczęścia i radość z powrotu do domów, do rodzin. Jacht przejdzie teraz gruntowny remont, a w przyszłym roku wyruszy w kolejny rejs z kapitanem Wojnowskim za sterem.