2 lutego br. na gdańskim Cmentarzu Centralnym „Srebrzysko” w swoją ostatnią drogę ziemską wyruszył Profesor Lech Kobyliński, zmarły 23 stycznia 2022 roku, osiągnąwszy wiek niemal 99. lat. Po krótkim pożegnaniu w kaplicy cmentarza na miejsce spoczynku odprowadzili Profesora najbliżsi krewni, licznie przybyli przyjaciele, współpracownicy, obecni i byli rektorzy trójmiejskich uczelni, pracownicy naukowi, profesorowie. Orszak żałobny prowadzony był przez poczty sztandarowe Uniwersytetu Morskiego w Gdyni oraz Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej w Gdyni.

Słowa pożegnania wygłaszali reprezentujący Jego macierzystą Uczelnię, Politechnikę Gdańską: JM Rektor prof. dr hab. inż. Krzysztof Wilde; prof. dr hab. inż. Andrzej Seweryn – Dziekan Wydziału Inżynierii Mechanicznej i Okrętownictwa; Prorektor ds. kształcenia, dr hab. inż. Marek Dzida, prof. uczelni (wcześniej przez dwie kadencje Dziekan Wydziału Oceanotechniki i Okrętownictwa, który po połączeniu z Wydziałem Mechanicznym utworzył Wydział Inżynierii Mechanicznej i Okrętownictwa).

O swojej współpracy z Profesorem, o wspólnym w 1991 roku powołaniu do życia Fundacji Bezpieczeństwa Żeglugi i Ochrony Środowiska, dzisiaj uznawanej za „szkołę kapitanów”, zajmującej się organizacją kursów, szkoleniami i doskonaleniem umiejętności zawodowych ludzi morza, o inspirującej roli Profesora wspominał jej Dyrektor kapitan ż.w. Jacek Nowicki.

Przewodniczący Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej (którego Profesor Lech Kobyliński był Honorowym Członkiem), kapitan ż.w. Andrzej Królikowski, przypominał zasługi Profesora na rzecz bezpieczeństwa morskiego i budownictwa okrętowego. Jak mówił: „Żegnamy dziś, odchodzącego na wieczną wachtę, Honorowego Kapitana Lecha Kobylińskego, zgodnie z odwiecznym morskim ceremoniałem. Żegnamy prawego człowieka, który z ogromną pasją rozpoczął i kontynuował dzieło budowy Polski Morskiej. Żegnamy przede wszystkim przyjaciela, człowieka szlachetnego, wielkiej skromności i najwyższego profesjonalizmu, wybitnego naukowca, człowieka doświadczenia, zasad, gentelmana. Dla nas wielu był życiowym drogowskazem. Na morzu takim tradycyjnym drogowskazem jest Gwiazda Polarna lub Krzyż Południa. W ich rozświetlającym mrok blasku, kapitanie Lechu, popłynąłeś do portu gdzie wszyscy się spotkamy. Dla upamiętnienia życia i dokonań Honorowego Członka Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej, Profesora Lecha Konrada Kobylińskiego oraz ocalenia od zapomnienia, pragnę przytoczyć wiersz, nieżyjącego już kolegi, kapitana Andrzeja Liszegi – z Kapitańskiej Księgi Pamięci – „Odeszli na wieczną wachtę”.

Gdy serce bić już przestaje,

Zmęczone oczy zawodzą

Kapitanowie nie umierają

Na wieczną wachtę odchodzą

Żeglugi po Wielkiej Mgławicy

Nic Im już nie utrudnia,

Od Wielkiej Niedźwiedzicy

Aż hen po Krzyż Południa

Nawigując bez przeszkód

Po gwiazd pełnym niebie.

Nie czują się tam obco –

Są bowiem wciąż u siebie.

Niech tę dzisiejszą zmianę wachty ziemskiej na wachtę wieczną – przykładnie wypełnioną przez Ciebie Kapitanie oznajmi dźwięk „kapitańskiego dzwonu ceremonialnego”, którego każdy z czterech podwójnych klangów oznacza, że byłeś:

Wiernym Biało – Czerwonej w każdym okresie życia.

Doskonałym Naukowcem

Wielkim Patriotą

Szlachetnym i prawym człowiekiem, natomiast końcowy, pojedynczy klang wyraża nasze kapitańskie podziękowanie za dar twojej marynistycznej obecności. Wieczna wachta, na którą się udałeś, niech będzie spełnieniem Twoich marzeń ziemskich.” (Pełny tekst przemówienia – kliknij).

Po przeprowadzonym morskim ceremoniale pożegnalnym do rąk Rodziny Profesora trafiła obecna podczas uroczystości przy urnie z prochami zmarłego polska bandera. Na zakończenie, dziękując wszystkim za obecność, głos zabrał syn Profesora Szymon Kobyliński. Pożegnał Ojca ciepłymi i dumnymi słowami: „Z Lechem mieszkałem pod jednym dachem przez całe życie, Lech czyli mój ojciec, ale zawsze zwracałem się do niego po imieniu, nie wiem do końca skąd to się wzięło, ale tak to się już przyjęło u nas. Byłem też przy nim kiedy odchodził. Wysłuchał kolejnego fragmentu książki, którą mu regularnie czytałem, gdzie głównymi bohaterami były jego ukochane psy, po czym zasnął spokojnie kilkadziesiąt minut później w swoim łóżku.

Lech żył przez większość swojego życia w świetnym zdrowiu. Ale jednak w ostatnich latach często mówił ze już za długo żyje, ze to jest tak, jak z najlepszą czekoladą na świecie, która w końcu przestaje smakować jeśli się je ją zbyt długo. Bo rzeczywiście, on przeżył (przez duże P) dwa, może nawet trzy razy tle ile przeciętny człowiek.

Ale kiedy tylko wpadał na kolejny pomysł, kiedy znajdował nowe wyzwanie znowu zapalały mu się iskry w oczach, i ponownie siadał do pracy z wielkim zapałem. W ostatnich latach najwięcej czasu spędzał przy pisaniu książek. Miał jednak duży kłopot ze wzrokiem, chodziliśmy na różne zabiegi, które miały to poprawić ale niewiele pomagały. Natomiast to, co mnie bardzo wzruszało to za każdym razem, kiedy schodziłem do jego gabinetu, widziałem ze miał ustawione coraz większe szkła powiększające, coraz mocniejsze reflektory i coraz większe czcionki na ekranie. Ale pisał dalej.

To jest sytuacja, jedna z wielu, obrazowała jego podejście, i to jedna z lekcji, którą wyniosłem, i którą próbuję przekazać dalej swojemu synowi i ludziom, z którymi pracuję: „chcieć to móc, a konsekwentna praca to wielka moc”.

Drugie spostrzeżenie, którym chciałbym się z państwem podzielić jest następujące: Lech nigdy nie tkwił w przeszłości. Nigdy nie upajał się swoimi dokonaniami, nie był typem dziadka, który siedzi w fotelu przy kominku, snując opowieści o swoich przygodach. Rzadko udawało mi się go skłonić do dłuższych opowieści o czasach wojennych, jeśli już to opowiadał mi śmieszne anegdoty, a nie opisy bohaterskich czynów. Kiedy pytałem go dlaczego – mówił wprost – jego interesuje przyszłość, nie przeszłość. Nigdy nie używał zwrotu „za moich czasów”. Jego czasy były tu i teraz. Dopiero projekt książki, którą wydał kilka lat temu zmotywował go do tego by ponownie zagłębić się w przeszłość. Wiem, że gdyby w tym smutnym dniu stał z nami Lech, powiedziałby nam to samo, abyśmy wszyscy także patrzyli w przyszłość. Abyśmy szli do przodu, pielęgnowali i rozwijali to, co zostawił po sobie. Lech miał niesamowitą rękę do sadzenia drzew. Często sadziliśmy je wspólnie całą rodziną, ale tylko jego zawsze się przyjmowały i pięknie rosły. Teraz, kiedy patrzę z perspektywy czasu, to chyba ze wszystkim co robił po prostu tak było. To wszystko co tworzył przeżyło jego, przeżyje nas. I dla mnie to jest właśnie definicja życia wiecznego.

Dziękuję jeszcze raz wszystkim za przybycie, i w szczególności dziękuję pani Helence która przez ostatni rok cudownie opiekowała się ojcem, czuwając przy nim praktycznie przez 24 h/dobę.

Lechu, jeśli jest coś czego nie zdążyłem Tobie powiedzieć, coś czego mogłeś nie wiedzieć to, że tak bardzo, bardzo jestem dumny z tego ze byłeś moim Tatą.”

Trzeba też dodać w tym miejscu, że w trakcie opracowania redakcyjnego znajduje się w naszej Fundacji ostatnia książka Profesora Lecha Kobylińskiego „Stateczność i bezpieczeństwo statku na morzu„, która niedługo ukaże się drukiem, a której wydania niestety nie doczekał. Warto też zapoznać się z ciekawym życiem, którego był czynnym uczestnikiem, spisując je dokładnie w swoim tomie: „Garść wspomnień z długiego życia”, wydanym przez nas akurat na 95. rocznicę Jego urodzin. A jak wówczas Politechnika Gdańska świętowała to wydarzenie – zajrzyj tu – kliknij.

Tekst i zdjęcia: Cezary Spigarski

Poprzedni

40-latek w Stoczni Remontowa S.A. „Dar Młodzieży” odnawia liny takielunku stałego i górne części masztów

Następny

Seminarium Fit for 55 i podpisanie umowy na pogłębienie toru wodnego w gdyńskim porcie

Zobacz również