Kilka dni temu miałem okazję do przeprowadzenia rozmowy z prezesem bardzo dobrze zapowiadającej się firmy, ukierunkowanej na profesjonalne szkolenia zawodowe operatorów urządzeń przeładunkowych od małej sztaplarki, aż po ogromne suwnice nabrzeżowe. Ta firma to Centrum Nowych Kompetencji zlokalizowana na terenie Portu Gdańsk, a jej prezes – Tomasz Lisiecki.
Panie Prezesie, poproszę o kilka słów o sobie.
Tomasz Lisiecki: Prowadzę firmę związaną z przeładunkami w portach od wielu lat. Z wykształcenia jestem ekonomistą. Ukończyłem Uniwersytet Szczeciński, Wydział Nauk Ekonomicznych i Zarządzania, a na nim Cybernetykę Ekonomiczną i Informatykę. Dodatkowo w formie podyplomowej ukończyłem Zarządzanie Zasobami Ludzkimi na Politechnice Gdańskiej. Przez wiele lat pracowałem na menedżerskim stanowisku w międzynarodowej firmie, która delegowała mnie do Trójmiasta i pracuję tu od ponad 20-stu lat. Na bazie obserwacji poczynionych przeze mnie w ciągu ostatnich trzech lat stwierdziłem, że jest ogromne zapotrzebowanie na nowe kadry i nowy sposób ich szkolenia. Centrum Nowych Kompetencji powstało formalnie przed dwoma laty. Współpracujemy z całym zapleczem portowym Trójmiasta, dostarczając usług przeładunkowych dla terminali.
Skąd się wziął pomysł na obecną Firmę?
T.L.: Usiłowałem przeszkolić swoich pracowników i szukając ofert na rynku stwierdziłem, że tak na prawdę są zbyt skąpe. Postanowiłem sprawdzić w jaki sposób porty na świecie szkolą swoje kadry. Miałem okazję odwiedzić porty w Australii, Singapurze, Izraelu i w Belgii. Nawiązałem też kontakty z Afryką Południową. Pomyślałem, że można szkolić ludzi trochę inaczej. Zawsze mankamentem szkoleń okazywał się brak wystarczającego dostępu do specjalistycznego sprzętu pracującego na nabrzeżach. Trzeba było znaleźć rozwiązanie tak, aby szkolenia stały się łatwiejsze, tańsze i wreszcie bezpieczniejsze. Przekonałem się, że na świecie, w tych najlepszych ośrodkach używa się do szkoleń symulatorów. Pierwszą myślą był zakup takiego urządzenia, jednak jego cena po prostu mnie przeraziła. W Polsce symulatorów tego typu nie było wcale. Postanowiłem podjąć próbę budowy własnego symulatora. Udało się skompletować zespół ludzi oraz zaciągnąć pożyczkę na badania i rozwój (z dofinansowaniem unijnym). Pomysł wpisywał się w obszar Inteligentnych Specjalizacji Pomorza, co stanowiło dużą pomoc w zdobyciu środków. W kwestii rozwoju gospodarczego i polityki edukacyjnej mamy poparcie Marszałka Województwa Pomorskiego, współpracujemy z Krajową Izbą Gospodarki Morskiej, obecnie jesteśmy też członkiem Polskiego Towarzystwa Morskiej Energetyki Wiatrowej oraz Polskiego Forum Technologii Morskich. Celem jest aby profesjonalnie wyszkolone przez nas osoby uzyskiwały umiejętności i uprawnienia do podejmowania atrakcyjnej finansowo pracy.
Rozumiem, że przeprowadzacie także szkolenia na urządzenia dźwigowe jednostek offshore wykorzystywanych do stawiania farm wiatrowych?
T.L.: To pieśń niedalekiej przyszłości – na razie przygotowujemy odpowiednią aplikację na nasz symulator, ale oczywiście szkolenia na żurawie pływające przeprowadzamy. Mamy podpisane porozumienia z różnymi firmami na terenie Trójmiasta, umożliwiające szkolenia na prawdziwym sprzęcie.
Jak szkolicie przyszłych operatorów urządzeń dźwigowych?
T.L.: Mamy odpowiednio przygotowany program, który uwzględnia teorię, praktykę na symulatorze, dzięki czemu później już znacznie mniej czasu potrzebujemy na korzystanie z prawdziwych urządzeń. Opracowaliśmy kilkanaście rodzajów szkoleń wirtualnych. Dzisiejsze przepisy nie uwzględniają pojęcia symulatora – w sensie dotyczącym urządzeń, na których szkolimy – jesteśmy skazani na współpracę z podmiotami posiadającymi rzeczywisty sprzęt. Szczycimy się tym, że jesteśmy jedyną firmą w Polsce, która posiada takie symulatory (mamy ich trzy), mogę nawet dodać, że jeszcze nikt na świecie nie posiada tak zaawansowanych technicznie urządzeń tego typu, choćby przez wykorzystywanie wizualizacji trójwymiarowej. Daje nam to zdecydowaną przewagę. Szkolimy na potrzeby portów, z uwzględnieniem rzeczywistych problemów tam występujących – nie mamy doświadczeń przykładowo na budowach lądowych, gdzie używane są różnego rodzaju urządzenia dźwigowe. Wykorzystujemy też aplikację pracującą z technologią rozszerzonej rzeczywistości. Możemy demonstrować i uczyć jak wygląda port, pracujące w nim urządzenia, ustawiać w dowolnej perspektywie i obejrzeć z bliska – to wszystko dla ludzi, którzy nie widzieli jeszcze portu, aby dać możliwość pierwszego wrażenia, niemal ich dotknięcia. Całe oprogramowanie zostało stworzone przez nas lokalnie.
Ilu ludzi potrzeba do stworzenia symulatora?
T.L.: Kilkanaście osób. Tworząc oprogramowanie, korzystaliśmy z wiedzy i umiejętności zawodowych operatorów prawdziwych urządzeń, skrupulatnie odnotowując ich uwagi tak, aby efekt pracy symulatora był jak najbardziej rzeczywisty i dawał prawdziwe odczucia, symulując nawet różne warunki pogodowe i sytuacje związane z rzeczywistym przeładunkiem. Sam informatyk nic nie zrobi. Jeżeli nie będzie miał modelu 3D danego urządzenia, nie będzie miał danych fizycznych, nie będzie wiedział jaki opór stawiają manetki, jakie są warunki terenowe i jak zachowuje się prawdziwy sprzęt podczas zadań – powstałe oprogramowanie te wszystkie zależności weryfikuje poprzez uwzględnienie właśnie odczuć prawdziwych operatorów. Pomimo, że pewne dane fizyczne można wprowadzić do oprogramowania za pomocą odpowiednich wzorów czy algorytmów, jednak stworzenie sprawnego systemu, oddającego rzeczywiste wrażenia to są godziny, godziny i godziny… pracy i korekt programistów oraz współpracujących z nimi rzeczywistych użytkowników. Dodam, że musimy podczas szkoleń, na co pozwalają nam nasze testy, wychwytywać osoby z lękiem wysokości – część urządzeń w portach to praca na dużych wysokościach.
Przed rokiem na konferencji w Porcie Gdańsk odbyła się prezentacja Pańskiego pomysłu wraz z pokazem możliwości symulatora. Była tam m.in. mowa o rozpoczęciu produkcji masowej i pozyskaniu do tego inwestora strategicznego. Jak to obecnie wygląda?
T.L.: Jest ogromne światowe zainteresowanie naszymi symulatorami. Planowaliśmy od marca do września obecnego roku przeprowadzić szereg spotkań na całym świecie. Z uwagi na ogólnoświatową pandemię wirusa Covid 19, nie odbyły się ani jedne targi branżowe… My nie możemy powiedzieć, opowiadać, że czymś dysponujemy – my musimy te symulatory zaprezentować, pokazać jak działają… Czekamy cierpliwie na powrót normalności.
Jaki jest koszt symulatora?
T.L.: Doprowadzenie do zbudowania naszych prototypów zamknęło się w kwocie ok. 2 milionów złotych. Budowa trwała ok. rok, i była podzielona na kilka faz, najwięcej czasu poświęciliśmy pierwszemu okresowi, następnie już było łatwiej… Oczywiście uruchomienie produkcji na pewno znacznie obniży koszty. Rozmawiamy z wieloma firmami, dzisiaj jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić. Spotkania „on line” nie dają prawdziwego obrazu stanu naszego posiadania.
Czy nie boicie się zagrożenia ze strony światowej konkurencji?
T.L.: Kod oprogramowania należy do nas i jest chroniony. Nic nie poradzimy, jeżeli inna firma postanowi zebrać odpowiednie środki finansowe, stworzyć wykwalifikowany zespół ludzi i zrobić podobnie działające urządzenie. Wszystkie komponenty (przykładowo gogle, dżojstiki, elementy mechaniki symulatora) można kupić w cenach dochodzących nawet do setek tysięcy złotych. Jednak poświęcone projektowi setki godzin pracy dały nam obraz jakie i w jakich cenach spełniły nasze oczekiwania. Na dzisiaj poprzez marketing staramy się dotrzeć do jak największej ilości zainteresowanych naszymi szkoleniami. Cały czas pracujemy nad udoskonaleniami, mając bardzo dobre doświadczenia po wyszkoleniu około stu osób i w planie kolejne dziesiątki do wyszkolenia z końcem tego roku. Muszę dodać, że mamy pełną zdawalność (100 %) podczas egzaminów przed urzędami dozoru technicznego. Najbardziej zależy nam na odczuciach naszych kursantów – muszą być jak najbardziej zbliżone do prawdziwych urządzeń.
Jaka jest wydajność urządzeń szkoleniowych – w przełożeniu na czas i ilość osób oraz koszty?
T.L.: Jeden symulator wykorzystywany jest do szkolenia dwóch osób w tym samym czasie, szkolenie trwa ok. dwóch tygodni, łącznie z przeszkoleniem na rzeczywistym urządzeniu. Z różnych względów z uwagi na dostępność urządzeń przeładunkowych może się przesunąć do trzech tygodni. Potem jest egzamin. Aby uniknąć błędów prowadzimy jeszcze dodatkowe zajęcia przypominające całość przerobionego materiału teoretycznego przed samym egzaminem. Chodzi nam o to, aby wszyscy pomyślnie zdali egzamin i bezpiecznie mogli rozpocząć pracę. W zakres nauk teoretycznych wchodzą m.in. przepisy, budowa danego sprzętu, bezpieczeństwo jego użytkowania. Dla nas bardzo satysfakcjonującym jest fakt, że dajemy możliwość podjęcia bardzo atrakcyjnej finansowo pracy (najogólniej mówiąc sporo powyżej średniej krajowej), również poza granicami kraju, gdzie uznawane są nasze świadectwa. Koszt szkolenia, zależnie od rodzaju, waha się w granicach 4-5 tys. złotych. Mając na uwadze tendencje rozwojowe naszych portów, jestem przekonany, że zapotrzebowanie na naszych operatorów będzie dynamicznie rosło.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał i zdjęcia wykonał: Cezary Spigarski