Warszawa, Marsz Miliona Serc 1 października br. Wyjazd z Gdańska 5.00 – ciężko było podnieść pierwsze oko o godz. 3.30 (taka przecież nie istnieje). Zabrałem się z ekipą Piotra Adamowicza i wiceprezydenta Gdańska Piotra Grzelaka, pod czujnym organizacyjnym okiem Karoliny Mizik. Przejazd do Warszawy bardzo spokojny, z kilkoma przystankami dla wytchnienia i rozprostowania kości. Na miejscu ok. 11.00, naprzeciwko Muzeum Narodowego i stamtąd przejście pod Pałac Kultury i Nauki, gdzie miał rozpocząć się Marsz Miliona Serc, zorganizowany przez Donalda Tuska i Koalicję Obywatelską.

Uczestnicy wyruszyli z ronda Dmowskiego, idąc ulicą Marszałkowską i Świętokrzyską, później przez Jana Pawła II, aby dojść do momentu końcowego, którym było rondo „Radosława”. Tam na specjalnie przygotowanej scenie liderzy Platformy Obywatelskiej wraz z zaproszonymi gośćmi i artystami oraz aktorami polskich scen przemawiali do zgromadzonych na rondzie uczestników, których w zawrotnym tempie przybywało, i do których zwrócono się aby pomału rozchodzili się do swoich autobusów, gdyż cały czas dochodzili Ci, którzy trochę później rozpoczęli swój marsz, a gdzieś daleko, na rondzie Dmowskiego jeszcze inni spokojnie oczekiwali na możliwość wyruszenia.

Pomimo moich starań, aby trzymać się grupy, z którą mogłem się tu pojawić – nic mi z tego nie wyszło, zaraz po wyruszeniu marszu po prostu się zgubiłem, wiercąc się, zmieniając miejsce za miejscem i robiąc zdjęcia. Pomyślałem sobie, że skoro już tu jestem, to pokażę na moich zdjęciach nie tylko moją ekipę, ale także całą Polskę, która tu zawitała, wbrew zapewnieniom niektórych, że w niewielkiej ilości…

Muszę powiedzieć, że pomimo mojej dość wzmożonej ruchliwości, przeszkadzania wszystkim i ciągłego przepychania się przez szpalery ludzi, przed wyruszeniem, podczas marszu przechodzenia pod nogami uczestników raz do przodu, innym razem do tyłu – musiałem być męczący. I co? I nic, i tylko uśmiechy, objawy serdeczności, uprzejme przepuszczanie i wszechobecne sprzyjanie temu co robiłem. W którymś momencie, ktoś widząc co wyprawiam głośno krzyknął: „zróbcie drogę życia…” i tłum stojący przede mną po prostu mi tę drogę zapewnił, widząc obciążonego torbą, dwoma aparatami na szyi reportera w czapce z daszkiem.

I później, już po marszu, wracając do mojego autokaru, szedłem ze spotkanym tu dobrym kolegą, z odległego o ponad 500 kilometrów od Warszawy miasta Żary, Sławkiem Falkowskim (takie spotkanie i odnalezienie się w tak ogromnym tłumie ludzi może uchodzić za cud jakiś) i rozmawialiśmy o wydarzeniu, o ludziach, o ich spontaniczności, życzliwych uśmiechach i serdeczności, i wtedy usłyszałem od mijającego nas, zupełnie obcego człowieka, który przypadkowo usłyszał o czym mówimy, odwracając się do nas z uśmiechem powiedział: „Bo tacy jesteśmy…”. Dodam tylko – takimi pozostańmy :)

Tekst i zdjęcia: Cezary Spigarski

Previous

Wolność solą znaczona. Ostatnia książka dr. Ryszarda Leszczyńskiego

Next

Do zbiorów Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku trafił obraz wart 480 tys. złotych

Zobacz również